Co uczy nas spokoju? Ale tak realnie a nie duchowo.
No właśnie, ludzie są tacy zagubieni, przesiąknięci chaosami w głowach, w sercach, w ciałach. Chodzą z tymi chaotycznymi chmurami, które nawet nie chcą się otworzyć, by spuścić oczyszczające prysznice deszczu. Wyrażać emocje jest trudno, bo duma, bo gula w gardle, bo „jakoś to będzie”. Mają złudną nadzieję, że przyjdzie słońce gdzieś tam z zewnątrz i ogrzeje chaotyczną chmurę i woda deszczowa wyparuje.
Ale zapominają, że najpierw te chmury trza przegonić nieco własnymi rękami, własnymi słowami, własnymi czynami.
Zacząć od budowania spokoju w środku, by móc rozpogodzić pogodę nad sobą.
No ale jak ten spokój budować?
Są różne sposoby. Medytacje najpowszechniejsze – pozycja lotosu na plaży czy na trawce koło domu. Tai Chi i joga. Dalej sztuki walki, boks, squash, cokolwiek pozwoli Wam wypocić stres, emocje i nerwy. Dalej sztuka – malowanie, pisanie, szydełkowanie, pieczenie, szorowanie fug w łazience.
Dla odważniejszych – grupy wsparcia z werbalną komunikacją na czele. Nie, nie mówię tu o wirtualnych grupach, pisanie to nie to samo co mówienie, nie ma takiej mocy, trzeba mówić by coś puścić, nawet do siebie, nawet do drzewa czy kota.
Dla jeszcze odważniejszych – codzienne rozmowy z ludźmi. A właściwie jakość tych rozmów.
Gdzieś tam pisałam o tym, jak bardzo komunikacja werbalna wpływa na nasze życie, jak bardzo ona nas uczy i jak bardziej rozwija nas samych, dużo bardziej niż ezoteryka z duchowością. To było to -> Na czym polega życie? I dlaczego warto uciec od ezoteryki?
„A komunikacja to co to jest? Język? Porozumiewanie się? Werbalne czy niewerbalne? Jest i takie i takie. Pisząc notki na blogu porozumiewam się z Wami niewerbalnie. Ale, niestety, życie pokazało, że ten sposób jest ZA ŁATWY. Pół biedy, że można wszystko napisać do szuflady, sympatycznym atramentem, pół biedy, że można coś opublikować na blogu pod anonimową nazwą. Palce bardzo ładnie są powiązane z naszym umysłem, sercem. Ale przecież nie wszyscy potrafią wyrażać się pisemnie, jak również nie wszyscy potrafią się wyrażać werbalnie.
Można przecież być dobrym w jakiejś formie, ale mimo to, nie umieć powiedzieć najważniejszych rzeczy, nie umieć wyrazić swoich potrzeb, lęków, oczekiwań, pretensji, EMOCJI.
Pół biedy wyrażać swoje potrzeby krzycząc i bijąc, pół biedy wyrażać traumy poprzez wywijanie kota ogonem, pół biedy…
Odwagą jest powiedzenie sobie i komuś wprost dokładnie to, co w dokładnie danym momencie czuje. Nie krzycząc, nie bijąc, nie uciekając, nie owijając w bawełnę, ani nie zbywając tematu. Ale powiedzieć TO w miarę spokojnie, z głębokimi oddechami, ze łzami w oczach nierzadko, z buzią pełną śliny, z kilkunastoma sekundami przerwy, byle wydusić to z siebie, byle wykrzesać, byle mieć to z głowy.
Cokolwiek to jest. Bo nic nie jest głupie.„
To jedno. To daje jakiś tam względny spokój, ale bardziej polega na uwalnianiu siebie, na puszczaniu, na iściu dalej. Co nie znaczy, że następnego dnia wstaniemy z bananem na buzi. Nie.
Wiecie, mieszkam w Anglii od 2007 roku. Lepiej mi się jest wyrażać w Brytyjskim Języku Migowym (Polskiego już zapomniałam…) aniżeli w języku mówionym. Ale przecież mam słyszącego chłopa i jemu trzeba codziennie swoje życie śpiewać. Już tak dobrze mnie zna, że nie popuści żadnej chmury, która wisi nade mną. Sprawi, że pogoda nad moją głową się zmieni na słoneczną.
To drugie, ale wciąż to nie to, co może zapewniać spokój w relacjach międzyludzkich.
Pierwsze lata życia w Anglii, jako kobiety po rozwodzie, samotnej i niezależnej sprawiły, że byłam zmuszona nauczyć się rozmawiać i obcować z kulturą angielską. Początkowo byłam zirytowana, że sprawy się ślimaczą, że trzeba z ust czytać nieskończone uprzejme formułki typu:
„Could you kindly please write down what would you like to do with that, please?”
Męczące to, wolałam jedno-dwa słowa na kartce zobaczyć i błyskawicznie zrozumiałabym o co im chodzi. A tak to doszłam do połowy i już zabłądziłam. Ale nie. Z angielską kulturą nie wygrasz. Przywykłam i po jakimś czasie sama zaczęłam tak się „wyrażać”.
Bo przestałam się spieszyć. Bo przestałam gonić. Bo przestałam się zamartwiać na zapas rzeczami, na które nie mam wpływu. Bo nauczyłam się wzruszać ramionami. I tak i tak miałabym załatwioną każdą sprawę, ale w angielskim tempie. Zauważyłam też, po angielskiej Polonii z huty, gdzie kiedyś pracowałam, że chamstwo, bezpośredniość i prostacka mowa nie mogły załatwić wielu spraw w urzędach i instytucjach. Potem leć do Anetki, Anetka pokaże palcem, napisze i załatwi. Zgodnie z kulturą angielską.
Potem trafiłam do Cambridgeshire Deaf Association, do pracy, w której wszyscy porozumiewamy się Brytyjskim Migowym. I w której od początku założenia naszego zespołu jest konsekwentnie praktykowana ekonomia wdzięczności. Początkowo było niektórym z nas trudno dostosować się do innych zasad i procedur (pracują również osoby spoza Anglii), szefostwo tłumaczyło i poprawiało i wyjaśniało. Dziś nie mamy problemów z kulturalnym wysławianiem się zarówno w migowym jak i w pisanym. Co najważniejsze – praktykujemy to wobec każdego w naszej pracy – wobec siebie wzajemnie, wobec innych członków zespołu, wobec szefów, wobec klientów, wobec tłumaczy BSL, generalnie wobec ludzi, z którymi na codzień mamy do czynienia.
I to wraca. Dostajemy grzeczność, uprzejmość, uśmiech, załatwienie sprawy. A jeśli się nie załatwi to idziemy dalej szukać. Z nieśmiertelnym „proszę”, „przepraszam” i „dziękuję„.
I zgadza się. To ogromne wpływa na spokój w naszym środku. Pracuję w fantastycznym zespole i nikt nie musi się tu stresować, że popełni jakąś pomyłkę czy gafę. Bo pomyłki są obowiązkowe u nas. Nikt nie musi przeklinać, że coś nie załatwi, nikt się nie burzy ani nie unosi. Nikt nie plotkuje o innych ani nie obmawia, że coś nie pasuje. Własne brudy pierzemy indywidualnie z kierownictwem. Nikt inny nie musi wiedzieć co przechodzisz dopóki masz banana na buzi i pewność tego co robisz.
Paradoksalnie to nie spacery po lesie czy pisanie czy bieganie czy rozmowy z partnerem nauczyły mnie spokoju, to nie one nauczyły mnie jak nie tracić zimnej krwi i jak studzić swoje emocje.
Nauczyły mnie codzienne, wyważone, uprzejme i grzeczne słowa kierowane do innych. Bo żeby coś ładnie powiedzieć trzeba najpierw wyciszyć swoje emocje, prawda? Wziąć kilka oddechów, zrobić uśmiech i … „I would like to get things done for my client as soon as possible, please. Thank you.” Musisz odstawić na bok swoje uprzedzenia, poglądy i emocje na bok i założyć profesjonalną maskę. Z czasem ta maska wtapia się w Ciebie i walka „grzeczność kontra emocje” nawet nie ma już racji bytu.
Uspokajasz się momentalnie, wewnętrzny dramat grecki zniknął w oka mgnieniu. I dzięki temu nie przynosisz emocji ani stresu ani gniewu ani żalu z pracy do domu. I łatwiej przychodzi Ci później praktykowanie tego w sklepach, w urzędach, w rozmowach telefonicznych. Nigdzie się przecież nie śpieszysz, nikt Cię nie goni, na wiele rzeczy nie masz wpływu. Świat w swoim tempie załatwi Ci wszystko, nie martw się o to.
Więc dlaczego po drodze nie możesz wykrzesać z siebie trochę dobroci, kojącego uśmiechu i podziękowania za poświęcony czas paniusi w urzędzie podatkowym? Nerwów się nie nabawisz, nie zepsujesz swojego zdrowia a jeszcze rozświetlisz dzień obcemu człowiekowi.
Ekonomia wdzięczności jest potężna i naprawdę warto dbać o dobre relacje z ludźmi dookoła siebie. Bo kiedy przyjdzie pora – przychylą Ci nieba. Proste bycie miłym naprawdę nie boli… Możesz być aspołecznym i być miłym. Możesz być introwertykiem i być kulturalnym, możesz. Człowiek z drugiej strony to Twoje lustro i potraktuj go tak, byś nie zobaczył w efekcie nieprzyjemnego odbicia w sobie.
Szefostwo z pracy zrobiło dla mnie bardzo dużo (toksyczne małżeństwo, terapia HCV, oddzielanie emocji od pracy) i ja to doceniłam odwdzięczając się im własnymi, spersonalizowanymi książeczkami. Jesteśmy kwita energetycznie.
Piękny wstęp, majstersztyk 🙂
Dziekuje 🙂
Jeden z lepszych tekstów, dziękuję 🙂
A już zaczęłam myśleć, że wpisami schodzę na psy 😀 Dziękuję!
O, nie. To Ci chyba nie grozi. Chlone, przecież nie tylko ja, każdą Twoja myśl. Dobrych dni, Anetko 🙂 dobrze, że jesteś
<3 ściskam wirtualnie :)
Anetko, przeczytałam to trzy razy… I nadal mam wrażenie, że nie rozumiem o czym piszesz. Znaczy się, ja niby rozumiem słowo pisane i mówione, ale moja dusza chyba nie kuma o co biega. Ona tego nie chwyta, ona totalnie nie rozumie. Zwykle nie piszę nic, jeśli mam skrytykować. Nie czuję potrzeby, by prostować cudze ścieżki, ale chodzi to za mną i prosi, żebyś przemyślała sprawę jeszcze raz, jeśli chodzi o puszczanie, uwalnianie, werbalizowanie i sam spokój. Skoro nie daje mi to spokoju, znaczy się, nie mam wyjścia. Dlatego się odzywam. Kto jak kto, ale Ty powinnaś rozumieć, czemu to piszę. Po to również, by samej zrozumieć.
„Dla odważniejszych – grupy wsparcia z werbalną komunikacją na czele. Nie, nie mówię tu o wirtualnych grupach, pisanie to nie to samo co mówienie, nie ma takiej mocy, trzeba mówić by coś puścić, nawet do siebie, nawet do drzewa czy kota.
Dla jeszcze odważniejszych – codzienne rozmowy z ludźmi. A właściwie jakość tych rozmów. ”
Hmmm… Werbalizowanie wszystkiego to szkodliwy nawyk większości społeczeństwa. Nie idzie ona w parze z werbalizacją. Mam zupełnie inne doświadczenia z tym pisaniem. Nigdy nie musiałam mówić, żeby coś puścić, wręcz to było szkodliwe. Wypowiadanie na głos, nie ma jednak żadnego znaczenia. Poza rozmowami z duszami po tamtej stronie. Moim zdaniem, puszczanie, uwalnianie odbywa się poza słowem, poza werbalizacją i poza umysłem. Tylko i wyłącznie w ciszy. Nie znam takiego puszczania, o jakim piszesz. Albo rzeczywiście nie rozumiem co chciałaś przekazać. Rozmowy z drugim człowiekiem dają konkretną wartość, bo możesz spojrzeć na siebie, patrząc na swoje emocje. Są naszym zwierciadłem. Jeśli masz w sobie spokój, to go zobaczysz. Tak, to uczy języka, słów. Rozumiejąc pewne mechanizmy jest nam łatwiej się porozumiewać. Jednak to nie rozmowa z człowiekiem jest tu priorytetem i warunkiem spokoju. To spokój w nas powoduje, że jakość rozmów się zmienia. Spokój jest pierwszy, reszta to efekty jego. Będzie i bez rozmów, bez człowieka. Nie ma z tym związku większego. To wszystko musi odbywać się poza drugim człowiekiem, w naszym wnętrzu. Ciągła konfrontacja nie jest dobra dla duszy.
Temat wdzięczności, grzeczności owszem jest ok, to prawda bardzo uniwersalna.
W bardzo wielkim skrócie piszę, nie mogę napisać tu książki. Bardzo ciężko ująć to w takim skrócie, bo nie da się lat doświadczeń zamknąć w kilku słowach.
„Odwagą jest powiedzenie sobie i komuś wprost dokładnie to, co w dokładnie danym momencie czuje”.
Na pewno największą odwagą jest przyznać się do emocji przed samym sobą, jednak nie zawsze konfrontacja z drugim człowiekiem jest konieczna. Czasami to też należy odpuścić. Nie tłumaczyć, nie werbalizować, nie drążyć bez końca. Po prostu odpuścić… Oni nie muszą rozumieć tego co czuję, ja muszę to rozumieć. To dla mnie informacja, nie dla innych. Czasem mam wrażenie, że tłumaczenie innym swoich emocji jest aktem desperacji, nie odwagi. Nie ma tu jednej, tak uniwersalnej odpowiedzi, jak podajesz. Sytuacje są różne. Motywy są różne.
Cisza zawsze była dla mnie tą drogą do spokoju, nawet w relacjach z ludźmi. Najpierw cisza, najpierw spokój w duszy. Dopiero potem zaczynasz rozumieć, że werbalizacja nie jest już konieczna. Ani tłumaczenie innym swoich uczuć. Przestaje być to Ci potrzebne.
Ważniejsza od rozmowy jest ta przestrzeń między słowami… To nie słowo jest drogą do spokoju. Spokój nie bierze się ze słów. On bierze się z ciszy. Musisz już to mieć w sobie, kiedy podchodzisz do drugiego człowieka.
Medytacja nie idzie w parze z werbalizacją – tak miało być.
A u mnie odwrotnie… Może dlatego, że cisza jest u mnie czymś normalnym, narzuconym i głośna werbalizacja jest czynnikiem uwalniającym? Widzę po sobie, że dzięki wypowiadaniu na głos (sobie, do kota, rozmowy z M., itd.) uwolniłam/puściłam dużo dużo więcej spraw niż kiedy pisałam swego czasu na blogu, dając sobie złudzenie, że jednak coś tam „puszczam”… Po czasie okazało się, że nie. Cisza była, została i jest ciągle, ale nie gwarantuje mi ona spokoju w duszy. Bo cisza duszy a cisza moja/środka to zupełnie inne sprawy. I ja uwalniam/puszczam sprawy duszy mając ciągle w sobie tę ciszę, z którą się urodziłam.
Najwidoczniej mamy inne sposoby i pojęcia o tym puszczaniu/uwalnianiu.
Pozdrawiam Anitko <3
Mówiąc o ciszy, nigdy nie miałam na myśli ciszy fizycznej oczywiście. To bez różnicy czy się słyszy, czy nie. Może tak. Można być głuchym i nie wiedzieć czym jest cisza, w moim ujęciu oczywiście. Ta cisza nigdy się nie narzuca. Nie bywa człowiekowi narzucana. Świat byłby inny, gdyby tak było. Hmmm…. Może lepszy… Pozdrawiam również.
A wiesz, że narzucona cisza jest jednym z najgorszych tortur dla człowieka? Jest na świecie pewne laboratorium Orfielda, pokój, do którego nie dochodzą żadne dźwięki z zewnątrz. Ludzie zazwyczaj szaleją już po kilku minutach, rekord wynosi 45 minut. To w jakiś sposób udowadnia, że fizyczna cisza ma wpływ na duchową i nie każdy jej podoła. Dlatego nie sądzę by świat był lepszy.
Zapomniałaś już, że wiem czym jest cisza fizyczna? Doświadczyłam… To była bardzo dobra lekcja. Tej ciszy, o której mówię narzucić nie można. I w ciszy fizycznej dopiero wychodzi jak bardzo w nas nie ma tej drugiej ciszy. Ona jest mega trudna.
Nie zapomniałam 🙂
Świat byłby lepszy, gdyby więcej w nas było tej drugiej ciszy, która nie ma nic wspólnego z ciszą fizyczną. O to mi chodziło. Nie twierdzę, że cisza fizyczna zmieni świat na lepszy. W ogóle o tego rodzaju ciszy nie mówię. Tę kwestię pomijam całkowicie.
Wiem o co Ci chodzi. Mi bardziej o to, że i nawet cisza duchowa nie rozwiaze ziemskich problemow. Wlasne doswiadczenie ??♀️
A, i jeszcze jedno. Moją lekcją na te wcielenie jest nauka komunikacji. I długo do mnie docierało, że komunikacja nie odbywa się tylko w ciszy, jak to mam wytatuowane na plecach. Cały czas chodziło o taką językową, mówioną, wyrażaną ekspresyjnie i werbalnie. I tu się odnalazłam w końcu. Widzę to w pracy (język migowy), kiedy tę „ciszę” zaczęłam przenosić na innych i zaszokowała mnie przestrzeń, jaka się przede mną otworzyła. Każdy znajdzie dla siebie sposób.
Medytację można „uprawiać” też werbalnie, ale to pewnie kwestia względna.
Oczywiście, są mantry przecież. Ale… To temat rzeka.
Z tą komunikacją mam podobnie. Długo się uczyłam i robię to dalej. To też jedna z głównych lekcji. Jednak ja przechodzę przez to, jak napisałam wcześniej. Najpierw spokój, który bierze się z ciszy, później komunikacja mówiona, jeśli jest potrzebna. A czasem odpuszczanie…
Nie miałam na myśli mantr, nie rezonuję z nimi nic a nic.
No właśnie – indywidualne lekcje wyrażania siebie, stąd indywidualne i różne podejścia do kwestii ciszy 🙂
Tekst, z którego każdy wynosi coś innego.
Wracam do niego jak i następnego kolejny raz, i za każdym razem odkrywam coś nowego. Tak jakbym za pierwszym razem pominęła parę linijek w czasie czytania. Magia. Jak i dziwne uczucie 🙂
I tak realnie, to przyznaję rację. Kultura w wyrażaniu swoich myśli, potrzeb, czy pochwały w języku polskim nie istnieje. Bądź została wypaczona. Jeśli ktoś nauczył się i przyswoił parę zwrotów grzecznościowych. To nie potrafi ich z należytym szacunkiem użyć, więc brzmi to bardzo przerysowanie, ironicznie, czy sarkastycznie. Ja wiem, że tego nauczyli nas w szkołach, urzędach, TV czy widzimy to na samej arenie politycznej.
No i niestety tego fasonu brakuje.
Sama musiałam się tego nauczyć, tego spokoju w czasie rozmowy, jak i wysławiać się tak aby być rozumianym. Kulturalnym i z poczuciem godności dla każdego rozmówcy.
Bo często miałam takie wyobrażenie, że to oczywista oczywistość o co mi chodzi, więc tu należy działać. A nie pitu pitu 😉
A tak duchowo, to chyba bym nie chciała żeby np. Pielęgniarka, Urzędnik czy pan/pani w sklepie była sobą (tą pełną kompleksów, czy mającą poczucie bycia nie wystarczająco dobrym,nie rozumianym, nie Kochanym-z czym każdy z nas się w sumie boryka) w czasie pracy. Może brzmi to bez serca czy „bezdusznie” 😉 a może i nie. Może to tylko mój lęk, że spotkam na swojej drodze, lekarza, prawnika, czy inną osobę u której będę szukała wsparcia. A z niej wyjdzie np. nienawiść, pogarda do kobiet, do pewnej klasy społecznej bo sami się z niej wywodzą czy do osób, które zajmują się tym albo tym zawodem. W takim wypadku wolałabym profesjonalizm w pracy.
Otóż to…