Co boli bardziej niż śmierć? My.
Dziś bardzo grzecznie o śmierci, umieraniu, znikaniu, nieobecności, tęsknocie i żalu nieutulonym. Temat pasowałby dwa tygodnie wcześniej, kiedy obchodzono Dzień Wszystkich Świętych oraz Zaduszki, ale po przemyśleniu sprawy zmieniłam temat na o-seksie. Nie myliłam się. Notka miała rekordowe wyświetlenia.
Dlaczego?
Bo to daje odpowiedź, że nasze polskie tradycje traktujemy bardzo sucho, pompatycznie, bo tak wypada, z całym tłumem Polaków. Myślimy, czujemy i robimy zgodnie z polskim kalendarzem, na masowe zawołanie.
I ochrzaniamy przy okazji ten niby amerykański Halloween, nie wiedząc, że Hallowen wcale nie jest amerykański, tylko irlandzki i ma piękne, celtyckie źródła. Jest ważną tradycją, ino komercja zepsuła to całkiem, przeinaczając nieco jej charakter.
Zależy mi, by moje tematy przemawiały w dowolnym czasie a nie wtedy, kiedy wypada. Ja nie podążam za tłumem. Piszę jako Polka i uwzględniam tutaj tylko i wyłącznie polską tradycję. Groby nie-polskie, które ponoć łatwiej kosić, też mają swoją zaletę: nie rozpraszają bo „sąsiad-ma-większego-znicza” czy ogromniastymi bukietami kwiatów. Groby te są tak proste, że jesteś tylko Ty sam, nagrobek i cisza. Pomijam też kwestię eutanazji, samobójstw oraz przypadki śmierci klinicznej, to inne tematy a zatem inne poglądy na śmierć.
No, ale wróćmy.
W te dni, raz do roku, rozkminiamy nad sensem życia, kruchością istnienia i w ógóle bezsensowną niesprawiedliwością nad BoziadajeBoziazabiera. Przypominamy sobie zaginionych w Himajajach przyjaciół, przypominamy sobie ś.p. babcine pierogi, ciepło uścisku od dziadka przebranego za św. Mikołaja. Gdybamy sobie bezpiecznie jakby to było, gdyby oni byli ciągle wśród nas. Gdyby widzieli nasze słoneczka, nasze pierwsze miliony, nasze medale w zawodach w łyżwiarstwie figurowym, gdyby zjedli nasz pierwszy, własnoręcznie upieczony chleb. Chcielibyśmy im wszystko pokazać, powiedzieć, wykrzyczeć, poprzytulać się, porozmawiać, tak po prostu. Zapalimy znicza tu, tam i tam. Jakby to miało jakieś nasze poczucie winy ukryć.
Że czas zawsze znajdujemy właśnie 1-go listopada a nie przez całą resztę roku.
Bo czy przez tę resztę roku na grobach palą się znicze? Panuje taka podniosła, magiczna atmosfera? Pomijam rewię mody w stylu #grobbing #cmentaring, nie będę się do tego poniżać. Odwiedzacie groby latem ze zmiotką i zapałkami? Wiem, że brak czasu, emigracja, dzieci, zmęczenie. Wiem, że niektórzy z Was nie są praktykującymi katolikami. Wiem, że niektórzy z Was noszą w sercu niewybaczalny żal do siebie lub zmarłych. Wiem, że się nie chce. Wiem, że życie do przodu leci a pamiętamy tylko w myślach. Bo po co tak w ogóle ten cały znicz? Ot, świeczka, ogienek, jakaś zdrowaśka i tyle.
Nie, nie szydzę. Tak jest. Ludzie nie są szczerzy sami ze sobą. Boją się swoich uczuć, swoich reakcji. Wolą wyklepać paciorek niż porozmawiać od serca. Łatwiej jest i szybciej a i poczucie obowiązku odwalone. A przecież doskonale sobie zdają sprawę, że zmarli nas słyszą, widzą i wiedzą. Są obok nas. To my sami sprawiamy, że nie chcemy ich widzieć. Nie rozmawiamy z nimi, udajemy, że ich nie ma. Emocje bolą, zwłaszcza te smutne, rozgoryczone.
Dlatego, jak ktoś uparty już na całego a ma niewyjaśnione, niedokończone sprawy za życia, zmarli sami przychodzą do nas. W postaci ptaszków rudzików, pojedynczych piórek pochodzących niewiadomoskąd, w snach.
Mieszkam w Anglii już ponad 9 lat. Grób ś.p. Dziadka, którego byłam oczkiem w głowie odwiedziłam może raz czy dwa razy. Wcale nie czułam i nie czuję z tego powodu wyrzutów sumienia. W trudnych chwilach mojego życia Dziadek odwiedzał mnie bardzo często w snach, rozmawiałam z nim, zawsze mnie uspokajał, mówił, bym była cierpliwa. To, że czuwał nade mną wiedziałam zauważając pewne rzeczy w realnym świecie, o których wiemy tylko ja i On. Od pewnego dnia w tym roku już go nie widuję, pożegnaliśmy się na dobre. Zrobił swoje, ja zrobiłam swoje, teraz trzeba żyć dalej.
Nie czuję się chrześcijanką, ale wierzę w Boga i mam swoją wiarę w życie po śmierci, która kompletnie nie jest związana z żadną religią na Ziemi. By się spotykać ze zmarłymi wcale nie jest potrzebna do tego modlitwa z katolickiej książeczki ani szklana kula w gabinecie wróżki. Wystarczą proste, najprościejsze słowa płynące od nas samych.
Kwestię wiary w życie po śmierci determinuje nasze pochodzenie i wychowanie. Jednak niezależnie od religii i miejsca zmarłe dusze i tak i tak nas nawiedzają. Zawsze znajdują sposób. A jak najlepiej do danej osoby trafić? Właśnie poprzez jej rodzaj i styl wiary.
Każdy z nas ma wybór i własne sumienie co chce robić i jak postępować w sytuacji śmierci bliskich czy dalszych osób. Każdy z nas czuje i cierpi inaczej, każdy z nas ma inny wymiar intuicji i odczuwania życia duchowego. Każdy z nas na swój sposób godzi się z przemijaniem. Każdy z nas ma inne doświadczenia z kostuchą. Nie wszyscy się jej boją. Trzeba to uszanować, nie zmuszać do łażenia na groby, bo tak trzeba.
Świat pozamaterialny jest nieskończenie piękny, ale zarazem okrutny i przerażający. Sami, we własnym tempie, we własnym procesie doświadczania musimy odnaleźć równowagę między życiem, przemijaniem a śmiercią.
Nie czuję się komfotowo na cmentarzach, energia takich miejsc jest niesamowicie porażająca. Swego czasu lubiałam chodzić z kumpelą w te magiczne wieczory, chłonąć blask zniczy, obserwować ludzi i czuć bardzo sprzeczne wibracje z różnych miejsc. Wtedy to było dla mnie nowe i fascynujące. Teraz – męczy, sprawia, że jestem bezsilna.
Bezsilna.
Wiele dusz się błąka. Tragiczna śmierć, brak odwagi, by wybaczyć, żal, że za mało czasu się poświęcało, nie zdążyło się czegoś powiedzieć, zrobić. Zmarli próbują po śmierci to naprawić. Ale ludzie są tak zaślepieni materializmem, że totalnie nie ma szans by choć na chwilę się wyciszyli i dali posłuchać głosom z zewnątrz.
Boimy się tego, co nieznane, niewyjaśnione. Bo co ludzie powiedzą? Dzieło Szatana?
Wolimy żyć dalej w bezpiecznej iluzji, stworzonej przez nasze tradycje i religie. Ego, wymuszone przez społeczeństwo od małego skutecznie blokuje nasze naturalne możliwości intuicyjne i telepatyczne. Ego jest zawistne, skupiamy się na swoich naturalnych emocjach, uczuciach, które walczą ze społecznymi normami, z naszym ego właśnie. Kiedy jakaś rana na ręce nas boli, uciskamy tę ranę prawda? Zamiast po prostu tego nie tykać i pozwolić by czas ją zagoił to sami jeszcze bardziej ją rozjątrzamy, rozdrapujemy wciąż na nowo, doprowadzając do ponownego krwawienia raz po raz. Tak samo sprawa ma się ze zmarłymi, zwłaszcza z tymi, których kochaliśmy kiedyś bardzo mocno. Niby mija kilkanaście lat od śmierci, ale wciąż nie pogodziliśmy się z ich nieobecnością. Wciąż boli. Rozpaczliwie tęsknimy.
Nie pozwalamy im odejść, wciąż uciskamy tę ranę na sercu, chcemy ich pamiętać jak najdłużej,
chcemy by bolało jak najdłużej.
Zamiast zwyczajnie im PODZIĘKOWAĆ, że byli właśnie z nami kawałek życia, pomogli, poprzytulali, wychowali, to egoistycznie wciąż ich trzymamy przy sobie.
Oni to wiedzą, wierzcie mi. Męczą się tak samo jak Wy. Łańcuch, który Was trzyma tak naprawdę silniejszy jest tylko po realnej stronie i tylko fizyczna osoba jest w stanie go urwać. Urwanie tego łańcucha jest bardzo bolesne, okupione jest gorzką prawdą, przed którą uciekaliśmy przez lata, łzami i rozdzierającym bólem serca. Ale potem… Potem następuje spokój a w naszym życiu wszystko nagle zaczyna się układać.
Urwanie tego łańcucha to nic innego jak wybaczenie. Im i sobie. Że nas zostawili, że odeszli bez pożegnania, że nie zdążyli.
To nie śmierć boli.
To życie boli.
To MY SAMI sprawiamy, że nasze życie boli. Sami sobie stwarzamy piekło na Ziemi. W głowie, w myślach.
Spójrzmy na to z drugiej strony. Nie, nie, nie jako niematerialne byty poza Ziemią i czasem, ale jako my sami. Tu i teraz.
Popatrzcie wokoło, co macie, co posiadacie, co osiągnęliście, kim jesteście, gdzie jesteście. Macie słoneczka, które kochacie najmocniej na świecie, macie pracę, która daje Wam hajs na podróże, macie kobietę swego życia, przy której codziennie się budzicie. Macie oczy, dzięki którym jesteście w stanie zauważać proste, codzienne, za to bardzo wymowne, obrazki. Macie uszy, dzięki którym słyszycie jego śmiech, słuchacie klasyki Mozarta, ciszy w górach. Macie skórę, dzięki której czujecie ciepło z ogniska gdzieś na biwaku, czujecie dotyk podczas kochania się, czujecie mroźny, pólnocny wiatr stojąc na tarasie przed pałacem, czy też futro kotka. Macie ciało, które jest obejmowane, przytulane, ćwiczone, doświadczane.
Macie serce, dzięki któremu CZUJECIE.
I teraz pomyślcie.
“Czy którykolwiek z Was zastanawiał się choć przez chwilę jak to by było, gdyby Was nie było? Co byście stracili, gdybyście nie mieli szansy pojawić się na Ziemi, bo Wasz plemnik został prześcignięty przez innego rywala?
Wiecie jak bolesna jest świadomość, że Was mogłoby NIE BYĆ tu i teraz?
Czy w ogóle odczuwacie wdzięczność za sam fakt istnienia? Wdzięczność za to, co macie, posiadacie, co dostajecie od Losu? Czy kiedykolwiek powiedzieliście sobie: „Dziękuję, że żyję.”? (Tu i teraz)
To nie śmierć boli tak naprawdę. To nie strach przed nią boli.
Boli sama świadomość, że mogłoby nas po prostu NIE BYĆ.
Jutro może Was walnąć autobus. I już nigdy możecie nie zobaczyć swojej córeczki, nie przytulić się do męża, nie czuć zapachu rosołu w zimowy wieczór, nie usłyszeć ulubionej piosenki, no jakieś pasje, zamiłowania, sami se wybierzcie co jest dla Was najcenniejsze.
Widzicie, ile można stracić? Normalnie cały sens życia.
Mocne, szczegolnie zakonczenie. Ale prawdziwe. Fajnie, ze znalazlam Twojego bloga 🙂
Dziękuję <3 Tulam serdecznie <3 <3
Mnie chyba walną autobus, przynajmniej tak mi się wydaje, że kiedyś miałem wypadek, tak metaforycznie to ujmując, i straciłem swoje światło i potencjał, i się zgubiłem w podróży przez światy. To trochę dziwne, ale większa świadomość, to dla mnie większy smutek, bo wnętrze wylewa obrazy, retrospekcje, uczucia, straty i żałoby, tak jakby mnie tutaj tak naprawdę nie było – bo nie będąc sobą, to tak jakby się nie jest w ogóle, tylko trochę echa, i te trochę też nie dostrojone świadomościowo do tego miejsca i świata. Czasem mi się wydaje że jest coraz trudniej świadomościowo, radzić sobie ze wszystkimi emocjami, i uczuciami które leżą w środku, chociaż powinno być łatwiej i prościej – im bardziej otwiera się zapomniane paczki przeszłości, tym więcej smutki, i żałoby – przypominać sobie kim się było, ale już nie jest.
Zaakceptuj to 🙂 to piękny dar. Miałam podobnie, kiedy moja Dusza dwa razy dostała potężnego upgrade’u podczas narkozy w dwóch operacjach w ciągu dwóch miesięcy. Półtora roku 'dochodziłyśmy' wzajemnie do siebie, wyklinając, przeklinając los, świadomość, wiedzę, itd. Nie chciałam więcej wiedzieć i czuć, chciałam, by było jak wcześniej. Ale nie… Trza było nauczyć się żyć z tym darem. Technika uwalniania pomogła, wybaczanie, itd. Teraz to już zero strachu, zero negatywnych emocji, jest radość, spokój i przepiękne 'tu i teraz'. Popracuj, warto będzie. To co czujesz, to faza przejściowa. Minie 🙂
Oj mój dar, chyba gdzieś przepadł dawno temu, teraz to chyba raczej duchowa tułaczka włóczykija, już nawet nie wiadomo jak od dawna. Wrócić do siebie trudno, nie wracać się nie da. Taki dziwny stan. Kiedyś przewróciłem wszystkie techniki jakie można, ale pomijając swoją osobistą historię, i się zemściło, teraz chyba bardziej biorę i radości i smutki, i to co z wnętrza płynie, takie smuty ale chyba nie można inaczej do siebie dojść niż przez siebie, a swojej osobistej historii wybrać nie można, zrezygnować się nie da – a żeby przejawić swoje światło, to chyba trzeba przejść przez jego utratę, i wszystkie hopki i śupki z tym związane.
Pracuje ciągle nad tym, w tym rzecz, że chyba nie umiałbym nie pracować w tym kierunku, ale błędy się popełnia, błądzi, świadomoś no różnie to bywa 🙂 czasem radości czasem smutki.
U mnie ta faza przejściowa chyba już trwa długo, tyle było dekonstrukcji i rekonstrukcji, wydaje mi się że umarłem już kilka razy, oj taki feniks, ciągle trzeba konfrontować się z iluzjami, pozwalać im umrzeć, uczyć się iść dalej. Wydaje mi się że większa świadomość, nie otworzyła mi bram raju, ale otworzyła możliwość, pracy z trudniejszymi rzeczami, wyzwaniami, odkrywania siebie. Za dobrą pracę, dostaje trudniejsze zadania, to nie wydaje się fair 🙂 albo kręcę się w kółko, jakkolwiek taki los jakiś, – nie fair to trochę 🙂
przeklinając los – to coś co zdecydowanie jest dla mnie 🙂 Najchętniej obraziłbym się na los, przeznaczenie, i w ogóle cały świat, i się stąd zabrał, porzucił prace, duchowość, przeznaczenie, i gdzieś nie wiem zaszył się w bieszczadach, w chatce.
Odpuść, pogódź się z tym, powiedz sobie „no okej, no i co z tego? mam Ciebie, Ty masz mnie, i nauczymy się z tym darem żyć”. Nie rozkminiaj za dużo. Idź pobiegać, wyzeruj się, na pewno coś tam masz, co pozwala Ci się wyłączać. Do upierdliwości. Ten obrażalski stan kiedyś odpuści, ale najpierw Ty sam musisz odpuścić. Bo w chatce, w Bieszczadach, też nie będzie lepiej. Głowa Twoja wciąż tam będzie 😉 Nie uciekaj w oczekiwania, jesteś tu i teraz.
chyba nie mam wyboru po prostu 😉 Wyzerowanie hę ? 🙂
Stan, w którym masz wrażenie, że świadomie odpłynąłeś, przestałeś istnieć, wybiegłeś gdzieś daleko, zatraciłeś się, zapomniałeś się a po chwili się reflektujesz, że wody trochę upłynęło 🙂 Im dłuższy taki stan tym mocniejsza Twoja świadomość będzie rosnąć.
zapomniałem się, ale jakoś nie na moją głowę, ten koncept, który opisałaś, co innego moje wnętrze już zaczęło samowolnie latać w rozważaniach i abstrakcjach 🙂 Trzeba oddać pilota do telewizora 😉
Pilnuj się ! Ty rządzisz swoimi myślami 🙂
Ale przecież prawdziwa natura jest we wnętrzu, i chyba rządzić nią nie można, to chyba ona powinna rządzić nami. Pilnować to chyba można, aby nikt nie pilnował nas, przed byciem prawdziwymi nami.
Wyłuszczę to wkrótce na blogu. I tak, jeśli jesteś świadomy – rządzisz swoimi myślami, swoją duszą 🙂 Ubiegasz je i dzięki temu możesz kontrolować swoje czyny.
Myślę trochę w innym wymiarze – nie w sensie rządzenia myślami, duszą, czy ubiegania, ale raczej w sensie gdy źródło stawi się do życia, to popłynie w miejsce swojego przeznaczenia. To może ciężko słowami opisać, ale mam wrażenie że punktem wyjścia jest mój błysk źródła które zaspało, niż dusza pełna obciążeń, którą trzeba uczyć i kontrolować. Inaczej mówiąc, owszem trzeba się uczyć, a może nawet oduczywać, a na końcu okaże się (?) że wszystko jest takie jakie jest, i nie ma i nie było nigdy nic do zmiany, może oprócz zmiany podejścia do świata swojej perspektywy. Może to kwestia semantyczna ale bardziej pasuje mi określenie świadoma osoba kieruje swoim własnym przeznaczeniem a w kontekście źródła, nurtem (tutaj mam na myśli bycie autonomicznym istnieniem, które nie kieruje zewnątrz no takie tam wiadomo jak to jest :)).
:))) tak tak, Źródełko nami kieruje, i to jest właśnie nasza świadomość. Nie miałam na myśli rządzenia totalitarnego, docieranie się, nauka i współdziałanie ma się odbywać w atmosferze miłości i wzajemnego rozumienia każdej swojej części – duszy, ego i ciała. Bo Źródłem jesteś Ty sam a czego masz się nauczyć, jakie przeznaczenie masz na te wcielenie dowiesz się dopiero jak poczujesz jedność w sobie, ze sobą itd. To może nastąpić w każdej chwili samoistnie, można temu wspomóc poprzez pracę ze sobą, a może nie będzie to dane na obecną inkarnację. Próbuj 🙂 odpowiedzi na wszystko znajdziesz w „tu i teraz”.
Dziękuje za twój czas i komentarze 🙂 Chyba więcej nie jestem w stanie napisać, nieskrystalizowane myśli i obrazy 😉
Doskonale rozumiem, sama tak mam i też nie potrafię Ci przekazać co chcę powiedzieć. Ale ufam, że odpowiedzi same przyjdą do Ciebie w swoim czasie i zrozumiesz, „co Anetka miała na myśli” :))
A ja lubię cmentarze. Nic mnie tam nie przeraża. Niczego się tam nie boję, poza żywymi. Tam czuję ciszę i spokój. Nie boję się żadnych błąkających dusz.
Tak 🙂 co innego czuć a co innego się bać 🙂 ja czuję, ale się nie boję, i te czucie wszystkiego mnie lekko „przytłacza”, daje iskierki nieznanego, bojaźni. Nie wiem jak teraz, ostatni raz na cmentarzu byłam kilka lat temu.
Tak, znam to uczucie przytłoczenia. Czasem też je miewam, głównie przez sny, ale nie tam. Tam nikt ani nic mnie nie przytłacza. Tam dają mi wszyscy święty spokój, jak dotąd. I ja też go daję.
Bardzo możliwe, że masz swoistą ochronę od Kosmosu 🙂
Nie wiem czy od Kosmosu czy od czego, ale zawsze tę ochronę czułam. Nie umiem jej nazwać, nie wiem co to i skąd, ale czuję ją, intuicyjnie. Zawsze miałam takie wrażenie.
Tak, z Kosmosu. Ja też taką ochronę mam, i znam parę osób, które też taką ochronę mają. Nie bez sensu 🙂